Marzenia o Zachodzie

Marzenia o Zachodzie

Marek Ratajczak w 1992 r. zrobił maturę w Technikum Samochodowym w Gorzowie. Wcześniej z kolegami wybrał się na dzień do Berlina. Wtedy trzeba było mieć odpowiednie dokumenty, Polska jeszcze nie weszła do Unii Europejskiej. Choć wtedy chłopcy czuli się totalnie zagubieni, tamto spotkanie z wielkim Berlinem zrobiło na Marku ogromne wrażenie. Postanowił: chcę tam mieszkać.
Prawie trzydzieści lat później Marek Ratajczak spisał swoje losy i przedstawił je czytelnikom w książce ,,Jak wiśnia w kompot”.
*
Ze zdziwieniem odkrył, że jego dziadek w linii męskiej urodził się w Niemczech, a to wystarczyło, aby mógł uzyskać obywatelstwo niemieckie. Uzyskał. Wtedy wydawało mu się, że złapał Pana Boga za nogi. Ale jako Niemiec nie miał prawa do bezpłatnego kursu nauki języka niemieckiego. Nie został uznany jego dyplom ukończenia szkoły średniej, bo Niemcy nie kończą szkół w Polsce. Gdyby był Polakiem, to bardzo proszę, dyplom by się liczył. Żeby być zapisanym w biurze pracy i otrzymywać zapomogę, trzeba było mieć zameldowanie. Kto zamelduje Marka i na jakich warunkach? Jeszcze nieraz zaskakiwały go przepisy, z których wcześniej nie zdawał sobie sprawy.
Z drugiej strony jako obywatelowi Niemiec należała mu się zapomoga dla bezrobotnych, która w Polsce okazywała się nadspodziewanie wysoka. Miał też prawo do komunalnego mieszkania, kiepskiego bo kiepskiego, ale zawsze… Tylko pracy dla niego, jako Niemca, nie było.
*
Tymczasem Marek szybko po ukończeniu szkoły ożenił się z Małgorzatą, której zadedykował tę książkę. Urodził się syn Kacper i życie między Berlinem a Gorzowem za niemiecką zapomogę nie niosło perspektyw. To Małgorzata zdecydowała, że przenoszą się do Berlina, nawet w najgorsze warunki, byle samodzielnie budować przyszłość. Rzeczywiście łatwo nie było. Pracę na budowach Marek dostawał tylko dzięki osobistym kontaktom z Polakami, wśród nich często kolegami ze szkoły lub z Gorzowa. Ciężka to była praca, a wynagrodzenie niższe niż dla Niemców. Do tego miał chory kręgosłup. Znów: to nie jest kierunek na życie, więc trzeba zmienić. Ale teraz już był pewniejszy, lepiej znał język, więc łatwiej było znaleźć coś, co dawało szansę na łatwiejsze życie. W Berlinie urodzili się dwaj synowie, a rodzina zmęczona była kiepskimi mieszkaniami i wielkim miastem.
Koleżanka z Gorzowa zaprosiła Marka do Paderborn. Pojechał, zobaczył. Tam się przenieśli. To miasto bardziej przypomina Gorzów.
*
Streszczenie nigdy nie odda temperatury książki, aby więc w pełni poznać losy nie tylko Marka z Gorzowa, ale wielu innych Polaków, którzy zdecydowali się na zamieszkanie w Niemczech, polecam lekturę. Trudno napisać książkę, która oddawałaby wszystkie blaski i cienie prawdziwego życia, ale ta bliska jest tego. Napisana dobrym językiem, potoczyście, naturalnie.
Tylko dlaczego tytuł ,,Jak wiśnia w kompot”? Polskie porzekadło ,,Wpaść jak śliwka w kompot” wykorzystuje śliwkę, nie wiśnię, a oznacza: znaleźć się w niezręcznej sytuacji, w kłopocie, wpaść w pułapkę. Przy pierwszej wizycie w domu Marka Małgorzata przyniosła choremu chłopakowi kompot z wiśni. Czy na pamiątkę tamtego kompotu? Marek nie ma poczucia, że znalazł się w pułapce. On chciał takiego życia, jakie dzisiaj ma, a więc także ,,nie wpadł”. Na okładce jest jeszcze uzupełnienie tytułu, choć nie ma go na karcie tytułowej: ,,marzenia o Zachodzie”. I to jest to.
*
Prezentowana książka jest chronologicznie jego pierwszą, choć wcześniej Marek Ratajczak wydał powieść science fiction ,,Zanim skoczysz do rzeki”. Pisałam o niej w „Echu Gorzowa”: http://www.echogorzowa.pl/news/31/czytajzemna/2018-11-01/co-po-unii-europejskiej-23183.html.
Dwie powieści na koncie, wniosek: mamy gorzowskiego pisarza w Niemczech.

***
Marek Ratajczak, ,,Jak wiśnia w kompot”, wyd. LaGe Publishing, Paderborn 2019, 172 s.
Egzemplarze tej i poprzedniej książki autor przekazał do gorzowskiej Biblioteki.