14.09.2013

O czym opowiadał Wojciech Jagielski w Bibliotece Publicznej w Drezdenku?

W piątkowe popołudnie najodpowiedniejszym miejscem dla gospodyni domowej jest zacisze kuchni, a najlepszymi myślami są te o planowaniu cotygodniowych porządków. Niecodzienny to pomysł, aby właśnie wtedy wyruszyć do drezdeneckiej biblioteki na spotkanie z korespondentem wojennym, prozaikiem i dziennikarzem w jednej skromnej osobie.

Przyznam się: nie przeczytałam do końca. Niedoceniony przeze mnie egzemplarz „ Modlitwy o deszcz” czeka  na swój dzień. Krótkotrwałe zaciekawienie Afganistanem nie pozwoliło mi wytrwać  do ostatniej strony. Teraz czeka mnie spotkanie z autorem. Idę z wyrzutami sumienia. Odpowiadając na  liczne pytania swojej latorośli o cel naszej wyprawy  i przegrywając liczne bitwy z kałużami, czuję się jak na wojnie.

Bohater popołudnia, Wojciech Jagielski, to człowiek uśmiechnięty, pogodny , emanujący optymizmem. Jakby właśnie wrócił z podróży ,a nie z kilkugodzinnych spotkań z czytelnikami. Najbardziej fascynuje go Afryka, Indie i Afganistan, który był celem pierwszej podróży wiosną 1992 roku. Wówczas wrażenie, że jest to koniec świata, ustąpiło fascynacji ludźmi tak odmiennymi od nas. Dziennikarz przytacza przypowieść o spotkaniu z Islamidem, dla którego piąta po południu była godziną piątą rano. Nigdy nie zapomni egzotycznych krajobrazów indyjskich. Jest zauroczony kuchnią tego zakątka świata. Ze zdumieniem dowiaduję się , że w Indiach nie ma świętych krów, ale za to są Mc Donaldy. Na pytanie o  najgorsze miejsce, do którego nie chciałby wrócić, pada zdecydowana odpowiedź: Czeczenia.

Dlaczego podróżuje? Czy fenomen miłości od pierwszego wejrzenia można logicznie wytłumaczyć? W pierwszą podróż wybrał się autostopem. Młodość dawała  złudne poczucie bezpieczeństwa w niebezpieczeństwie. Jak  stwierdził : „Wtedy historie przysiadały się do mnie, ludzie wylewali swe przeżycia wprost na kartki mojego notesu.” Później podróże z profesjonalnym fotoreporterem. Bywało bezpiecznie, ale mniej ciekawie. Pojawiały się konflikty jak to wśród ludzi, którzy zbyt długo przebywają ze sobą.

Czuje się człowiekiem uprzywilejowanym. Spełniło się jego największe marzenie – podróżowanie. Natomiast z pisarstwa czerpie ogromną radość i satysfakcję, gdy znajduje odpowiednie słowa dla obrazów zatrzymanych  w pamięci. Jedna i druga pasja stały się zawodem, sposobem na życie. Wirtuozeria pisania połączona z nieprawdopodobnymi przeżyciami. Codzienność dziennikarza to nie przypadek czy szczęście tylko żmudna praca dokumentalisty, łapanie aktualności i wyszukiwanie ciekawych informacji ze świata. Jest wierny zasadzie swojego mistrza, Ryszarda Kapuścińskiego, który mawiał , że codziennie trzeba napisać jedną stronę tekstu, nie więcej, aby powstała powieść. O Polsce na pewno nigdy nie napisze. I to nie dlatego, że łatwiej jest pisać o odległych miejscach. W dobie Internetu i możliwości podróżowania każda informacja podlega weryfikacji. O własnym podwórku jest najtrudniej pisać. Można obrazić sąsiada lub zostać wciśniętym do szuflady z nazwą ugrupowania politycznego. Reporter jest od opisywania, a nie od wartościowania. Podczas podróży posługuje się językiem angielskim, trochę rosyjskim i bliskim mi językiem francuskim. Na koniec spotkania padają ciepłe słowa o mieszkańcach Afryki, którzy mimo biedy i ciężkich warunków egzystencji przejawiają niesamowitą pogodę ducha i afirmację życia.  Krótkie podziękowanie, uśmiechy, wręczanie kwiatów… Przez dwie godziny skromna sala biblioteki przemieniła się w  barwne okno na świat.

Wioletta Kinal