Wojciech Jagielski – reporter z przypadku?

„Nie szukałem wojen, to one mnie znalazły” – te słowa wypowiedziane przez jednego z najlepszych polskich korespondentów wojennych zaskoczyły chyba wszystkich, którzy przyszli do gorzowskiej biblioteki na spotkanie z Wojciechem Jagielskim.

Mistrz reportażu, znakomity publicysta i pisarz, spotkał się ze swoimi czytelnikami trzykrotnie – 12 września w Witnicy i Gorzowie Wlkp., dzień później w Drezdenku.

W Gorzowie Wlkp. oczarował wszystkich erudycją, skromnością, poczuciem humoru i talentem opowiadania o rzeczach trudnych prostym językiem. Człowiek, który był na 53 wojnach okazał się … optymistą. Jak udało mu się zachować dystans i zdrowy rozsądek, opisując okropności wojen? Wojciech Jagielski uważa, że rolą dziennikarza nie jest zmieniać świat, oceniać, wzruszać się ludzkimi losami, pomagać, tylko opisywać, informować: „Kiedy wychodziłem z domu, zmieniałem się w robota, miałem zadanie do wykonania, nigdy nie miałem żadnych obaw, bałem się tylko czy zdążę na samolot, później już nie.” Przyznał jednak, że za jego zawód cenę zapłaciła żona.

Podkreśla, że reporterem został z przypadku: „Pisanie reportaży to nie był mój wybór. W pewnym momencie zacząłem pisać coś, co nie było już depeszą, a nie było jeszcze reportażem”. Z czasem zauważył, że w reportażu może napisać więcej, wyrazić siebie, swoje osobiste spojrzenie na świat, emocje. Depesza bardzo ogranicza, nie zostawia swobody. Reportaż więcej mówi o autorze, czytelnik ogląda rzeczywistość jego oczami. Pomimo tego, że reportaż nigdy nie jest obiektywny, to zdaniem Jagielskiego, powinien być napisany rzetelnie i nie zawierać komentarzy: „ Nie znoszę komentarzy, nie lubię jak ktoś mi coś tłumaczy. Komentując coś stawiamy się w roli kaznodziei. Ja zawsze starałem się zawrzeć jak najwięcej informacji, żeby czytelnik sam dokonał oceny”. 

„Nie szukałem wojen, to one mnie znalazły” – te słowa wypowiedziane przez jednego z najlepszych korespondentów wojennych zaskoczyły chyba wszystkich. Kokieteria czy prawda? A może zbieg okoliczności, który sprawił że młody dziennikarz stał się naocznym świadkiem epokowych wydarzeń? Zaczynał w Polskiej Agencji Prasowej od pisania o wydarzeniach na południu ZSRR. Był rok 1988. Rozpoczął się proces rozpadu Związku Radzieckiego, powstawały nowe państwa. Temu procesowi towarzyszyły wojny. Został korespondentem wojennym. Może więc jednak przypadek. Później jednak praca stała się Jego pasją, fascynacją, „narkotykiem”. To, co najbardziej pociągało go w tym dziennikarstwie, to możliwość fizycznego obcowania z historią, bycia naocznym świadkiem najważniejszych wydarzeń na świecie: „Kiedy Hongkong jednoczył się z Chinami, większość dziennikarzy oglądała tę noc w telewizorach. Niewielu zostało w mieście. My z Millerem pojechaliśmy na granicę i było warto. Widzieliśmy jak Anglicy płakali, jak chińskie wojsko z czerwonymi flagami przekraczało granicę.” Bycie reporterem, a tym bardziej pisarzem, to według Wojciecha Jagielskiego przywilej, ale także ciężka praca: „Ciężko pracuję zanim coś napiszę, traktuję to bardzo poważnie. Nie zabieram się do pisania, jeżeli nie znajdę właściwego klucza. Jakiś człowiek lub historia muszą wywołać we mnie refleksję, którą chcę się podzielić z czytelnikiem.”

Zapytany o bohaterów reportaży, przyznaje że oczywiście ma swoich ulubionych. Szczególnie szanował czeczeńskiego przywódcę Asłana Maschadowa i afgańskiego komendanta Masuda. Maschadow był co prawda fatalnym rozmówcą, nudziarzem, ale za to był żołnierzem doskonałym – bardzo rycerski i honorowy. Masud to z kolei w ocenie Jagielskiego postać niezwykle tragiczna, porwana przez historię – miłośnik poezji perskiej, z wykształcenia architekt, który nie zbudował żadnego mostu, za to wiele wysadził w powietrze.

Jego ukochane miejsca? Odpowiada bez namysłu: Afryka, Afganistan i Indie. Kraj, do którego nie lubił nigdy jeździć to Czeczenia, bo tam pracowało się najtrudniej. To kraj przeszyty paranoją, nikomu nie można ufać: „W Czeczeni nigdy nie wiesz do końca z kim rozmawiasz, kto czym się zajmuje i czego się po nim możesz spodziewać”. Na szczęście już nigdy nie będzie musiał tam jechać, bo teraz podróżuje głównie dla przyjemności. Obiecał żonie, że już więcej nie będzie jeździł na wojny. Słowa dotrzymał.

            Anna Królewicz – Spętany, koordynator DKK