Szukanie po omacku

Łucja Fice, ,,Druga strona grzechu", Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2019, 192 s.

“Druga strona grzechu” to czwarta prozatorska książka Łucji Fice, ale najbardziej osobista, bo zawierająca przede wszystkim jej wyznania i rozważania. Wszystkie jej książki wyrastają z doświadczeń autorki, która pracowała jako opiekunka osób starszych i chorych najpierw w Anglii (“Przeznaczenie”, “Wyspa starców”), potem w Niemczech (“Za kryształowym lustrem”). Główną ich bohaterką była Gabrysia, alter ego autorki, czego ona nie ukrywa.

Interesująco są w tych książkach przedstawione warunki pracy w domach pomocy dla ludzi starszych oraz wzajemne relacje między chorymi a opiekunką wywodzącą się z innego kręgu kulturowego i językowego. Ale oprócz realistycznego opisu życia, już w “Przeznaczeniu” autorka wyjawia swą predylekcję do interpretacji snów, szukania motywacji zdarzeń w intuicji, kierowania się podświadomością. Praca przy osobach chorych, trudnych w kontakcie, praca najczęściej w samotności, w oddaleniu od domu, w stałym obcowaniu ze śmiercią rodzi pytania o sens życia i pojęcie śmierci, o relacje między żywymi a zmarłymi. W kolejnych książkach ta sfera się rozrastała, aby zdominować najnowszą pt. “Druga strona grzechu”.
*
Nie ma już Gabrysi, czyli postaci literackiej wykreowanej przez autorkę, jest ona sama, narrację prowadzi w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Wybiera się w kolejną podróż do Niemiec, by opiekować się osobą chorą. To będzie jej ostatni wyjazd, bo ma swoje lata i chce odpocząć przy mężu, ale musi jeszcze trochę zarobić na zaciągnięte zobowiązania. Patrzy na swój dom już z perspektywy powrotu. Dopiero wtedy będzie jej łatwiej powiedzieć mężowi, jak bardzo go kocha, jak ceni jego takt i intelekt, jak jest mu wdzięczna za cierpliwość i wyrozumiałość z powodu tych długich wyjazdów. Przeprowadza analizę swojego długoletniego małżeństwa, w sumie dobrego, choć na co dzień z drobnymi sprzeczkami, nawet żalami i wzajemnymi wyrzutami.
Jedzie do pięknego Passau (pol. Pasawa) nad Dunajem w bogatej Bawarii. Warunki pracy są tam bardzo dobre, autorka ma dużo wolnego czasu. Ale coś ją coraz bardziej gnębi, coś wzbudza jej niepokój i rozkojarzenie. Myśli skaczą z jednych tematów na odległe inne. Telefonicznie i SMS-ami dzieli się z mężem tymi rozterkami i liczy dni do powrotu.
*
Niespodziewanie otrzymuje wiadomość: mąż nie żyje. Jej reakcja: “Świat wstrzymał oddech, by po chwili wyrzucić z siebie strumień żałosnych słów. Aurora słów. To był skowyt duszy”.
Taka wiadomość powala każdego, ale co ma do tego i jak należy rozumieć pojęcie “Aurora słów”? Aurora to rzymska bogini, to planetoida, to żeńskie imię, to nazwa rosyjskiego krążownika. Którą “Autorę” mam wybrać, aby zrozumieć autorkę? Ta słowna konstrukcja jest dla mnie symptomatyczna, bo jeszcze wiele razy musiałam sobie postawić pytanie, co znaczy konkretne sformułowanie.
*
Nagła, niespodziewana śmierć bliskiej osoby zawsze wytrąca z równowagi, każe szukać uzasadnień, odpowiedzi na pytania: dlaczego? A potem: co dalej? jak żyć? Autorka od razu odrzuca wytłumaczenia zrodzone z religii. Nie tędy droga. Bliższe jest jej uzasadnienie śmierci w biologii, ale ono nie wystarcza. Szuka w fizyce, w filozofii, w kosmosie, w podświadomości. Przeskakuje z jednej sfery do drugiej, miota się intelektualnie, szuka po omacku. Pisze: “Śmierć to tylko transformacja, choć także traumatyczne wydarzenie, kiedy świadomość przenosi się do transcendentalnego świata. Dzieje się coś w moim życiu i to coś przepływa do innej rzeczywistości. Przyszłość to czas, który nas czeka. Przeszłość już nie istnieje, jest chwila obecna, która przekształca przyszłość w teraźniejszość. Nie wiem, ile trwa TERAZ, ale logika wskazuje mi, że bardzo krótko. Czas Plancka to najmniejsza długość w sensie fizycznym. Wszystko jest już historią. Zostałam sama ze sobą, ze swoim lustrem” (s.176-177).
Nie rozumiem tego wywodu. Nawet nieskoordynowany potok myśli winien być utrzymany w jakimś porządku. W rozmyślaniach Łucji Fice brakuje mi podstawy, opoki, na której buduje swoje przemyślenia. Odrzuciła racjonalizm, odrzuciła religię. Raz buduje swoją teorię istnienia na prawach fizyki upatrując uzasadnienia w konstrukcji atomu. Ale chyba sama mało w to wierzy, bo nie przekonuje czytelnika, przynajmniej mnie. Kiedy indziej za najważniejszą uznaje sferę intuicji i podświadomości, sferę snów, które wyznaczają nie tylko zdarzenia, ale jej myślenie. Kto chce, niech wierzy.
Zastanawia się: “Czy czasami nasza świadomość to nie gigantyczny komputer, w który zostały wpisane programy na różnych poziomach? Dziwi mnie, dlaczego WSZYSTKO WIE O WSZYSTKIM. Och! Te TAJEMNICE! Dobrze, że świat je ma, a my, jako rasa ludzka jesteśmy od tego, by je rozwiązywać, choć raczej nie poznamy działania świata, bo świat zmierza w kierunku samozagłady” (s.192).
O co tu chodzi? O nadanie najwyższej rangi świadomości? Ale jeśli świadomość zawiera tajemnice, a my powinniśmy je rozwikłać, to dlaczego konsekwencją ma być samozagłada?
*
W ostatnich zdaniach książki autorka znajduje odpowiedź na pytanie, co jest najważniejsze. Po analizie rozlicznych sfer filozoficznych, fizyki jądrowej i podświadomości jest to konstatacja zaskakująca: “Nic się nie zmieni, dopóki nie zmieni się serce człowieka. Uważam, że istotną rolę odgrywają emocje i intuicja. Wszyscy mamy intuicję mniejszą lub większą, i w przypadku kierowania się nią zyskujemy, a nie tracimy, bo RACJE to narzędzia umysłu, a one nas często zwodzą, bo jesteśmy wszyscy jak cząsteczki patrzące na siebie. Oby patrzeć sercem”.

Przekonanie, że trzeba patrzeć sercem, ludzkość wymyśliła już dość dawno temu. Mnie przeraża świat, w którym kierunek działaniom będzie wyznaczać intuicja. Czy nasz świat już jest światem bezmyślnym właśnie dlatego, że coraz bardziej kierujemy się emocjami, intuicją, a nie rozumem?
*
Swoim rozważaniom Łucja Fice nadała tytuł “Druga strona grzechu”. Co jest tym grzechem, którego drugą stronę mamy w książce poznać? Nie wiem. W tekście znajduję wiele sformułowań, które autorka zapisała chyba spontanicznie, bez ich domyślenia. Muszę wskazać przykłady:
– W dole błyszczy jezioro jak magma, jak ognista materia, jakby Bóg myślał kolorami, w których nie ma granic. Taka didaskalia barw (s.107).
– Nie dopuszczam męża do słowa, powracam do panteonu przeszłości (s. 109).
– Dopóki nie zmieni się człowiek i nie uformuje w nim cząsteczek wody w piękne kryształki, dopóty będą wojny i konflikty (s. 121).
– Poczułam się, jakby atomy moich rzęs drgały w świetle kosmicznego tańca światła, a ja byłam tylko ich wylęgarnią (s. 172).
Cóż, jeśli autor myśli intuicyjnie, to jest mu bardzo potrzebny dobry redaktor książki.
*
Łucję Fice dotknęła prawdziwa tragedia, czyli niespodziewana śmierć męża. W takiej sytuacji człowiek staje się bezsilny, wszystko się zawala i traci znaczenie. Żyjemy w świecie natłoku informacji, przekonań, sprzecznych racji, karkołomnych interpretacji. Łucja Fice poddała się rozlicznym sprzecznościom, które do niej docierają. Aby na nowo poukładać sobie świat, musiała zapisać te skłębione myśli, dalekie skojarzenia, nowinki płynące z różnych stron, które wydały się jej adekwatne do sytuacji. Poszukiwanie jest cennym przymiotem człowieka, ale lektura książki nie przekonuje mnie, że autorka znalazła sens życia.

***
Łucja Fice, “Druga strona grzechu”, Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2019, 192 s.