Niebieski miód

Artur Boratczuk, „Wskrzesina”, wyd. JanKa, Pruszków 2020, 290 s.

Po lekturze powieści „Wskrzesina” wiem na pewno jedno: autor Artur Boratczuk zna się na pszczelarstwie. A reszta zależy od interpretacji czytelnika: jego poddawaniu się lub nie realizmowi magicznemu, jego akceptacji – lub nie – dla pomysłów niezwykłych, jego uznawaniu – lub nie – psychologicznych przemian bohaterów, jego stosunku do Boga albo – szerzej – do znaczenia religii.

*

Artur Boratczuk w latach 90. pracował w redakcji tygodnika „Ziemia Gorzowska”, był stypendystą Prezydenta Miasta, miał zamiar osiedlić się w Gorzowie, ale robota przestała mu się podobać, więc wrócił w rodzinne strony, czyli do Chwarszczan koło Kostrzyna, obecnie w województwie zachodniopomorskim.  Długą spowiedź autora o jego przygodach z różnymi profesjami, a przede wszystkim o niezmiennym zamiarze pisania powieści przeczytać można na stronie http://arturboratczuk.pl/witaj-swiecie/.  Rozpoczyna ją tak:

Nie pamiętam, skąd mi się to wzięło, ale od dzieciństwa chciałem pisać. Marzyłem o tworzeniu powieści-opowieści, które wypełnią moje życie, nadadzą mu sens i pozwolą innym odkryć sensy ich własnego życia. Po ćwierćwieczu zmagań ze Słowem, jestem w tej komfortowej sytuacji, że w dziedzinie pisarstwa wszystko jeszcze przede mną.

Jego największym dotychczasowym sukcesem – także związanym z Gorzowem – była pierwsza nagroda w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Zdzisława Morawskiego w 1995 r.

*

W lutym 2020 r. w wydawnictwie JanKa z Pruszkowa ukazała się jego pierwsza powieść pt. „Wskrzesina”. Akcja dzieje się w zachodniej Polsce, w pobliżu Kostrzyna (ta nazwa pada kilka razy), tak blisko granicy, że poza Radiem Maryja nie docierają tu polskie stacje radiowe, za to niemieckich jest sporo. Miejscowość nazywa się Fraudencja, jakby dla podkreślenia niemieckiego pochodzenia, ale i dominacji kobiet. Jest w tej wsi/miasteczku (nie wiadomo) kościół, którego proboszcz swoje życie oddał odnowieniu zabytkowych malunków na ścianach wewnątrz. Wypisz-wymaluj Chwarszczany, gdzie znajduje się kaplica templariuszy z 1280 r., a wewnątrz niej na całej długości murów biegnie świeżo odnowiony fryz o wysokości 2,75 m przedstawiający rozmaitych świętych. Ten bardzo kolorowy fryz łatwo może obudzić wyobraźnię. Dużo malunków z niego weszło do powieści, jednak nie święci, a przede wszystkim kwiaty, szczególnie niebieskie.

*

Ja i parę innych osób wiemy o związkach Artura Boratczuka z Chwarszczanami, ale w książce autor tym się nie chwali. Równie dobrze czytelnik może odebrać kościelne malowidła jako fantazję autora.

I tak jest na każdym kroku. Postać, zdarzenie, motyw zaczynają się jako absolutnie realne, wyrastające niemal z dnia dzisiejszego, aby po dalszej lekturze przemienić się w fantazję, wyobrażenie, tęsknotę może bohatera, ale najpewniej samego autora.

Tego rodzaju zabieg nazywany został realizmem magicznym. Jego cechą szczególną jest odwoływanie się do wyobraźni, operowanie tym co dziwne, niezwykłe, zaskakujące, nawiązywanie do legend i mitów oraz lokalnych tradycji. Najbardziej rozwinął się w literaturze iberoamerykańskiej, bo narody z południowej Ameryki na co dzień żyją w świecie duchów i mitów. Do symbolu urosło Macondo z powieści Gabriela Marqueza „Sto lat samotności”. Czy Fraudencja osiągnie wielkość Maconda – co najmniej w polskiej literaturze – nie wiem. Ale życzę jej tego.

*

„Wskrzesina” to nowe słowo. Jego rdzeniem jest „wskrzeszenie”, czyli przywrócenie do życia. A tym co w powieści pobudza wskrzeszenie, jest miód. Szczególny, bo niebieski. Znów prawda: miód jest bardzo zdrowy, regeneruje ciało i duszę, ale i nieprawda: nie ma niebieskiego miodu. Autor w końcu powieści tłumaczy, skąd się wziął ten oryginalny kolor, jednak moim zdaniem jest to zbędne. Wystarczyło skojarzenie niebieskiego miodu z niebieskimi kwiatami na malowidłach z kościoła, bo taki związek bardziej uruchamia wyobraźnię, a uzasadnienie opowiedziane przez autora po prostu spłaszcza poetycki zabieg.

To jest moje zdanie, ale innemu czytelnikowi może bardziej odpowiadać wersja autorska. I tak będzie na wielu płaszczyznach, jakie oferuje „Wskrzesina”: jednym się spodobają, innym mniej, jeszcze innych całkowicie odrzucą.

*

Na skrzydełku książki Artur Boratczuk wyznał, że napisał powieść, bo „musiałem określić swój stosunek do Boga”. Dużo Boga jest w „Wskrzesinie”, jednak to wcale nie jest religijna lektura. Proboszcz ma 103 lata, ale kocha przede wszystkim konie i kościelne malowidła. Ideą silnej wiary w Boga namaszczona została jedna z bohaterek, która skończyła matematykę, teraz jest u księdza gospodynią, pisze mu kazania i bardzo chce odprawiać msze. Ponieważ w naszych warunkach nie jest to możliwe, zakochany w niej chłopak postanawia wybudować świątynię wielkością i urodą przewyższającą wszystkie dotychczasowe. A niebieski miód będzie tam pełnił taką funkcję opłatka w komunii świętej.

Czy taki świat zaistnieje, przeczytajcie w powieści.

*

Przyznaję, w wielu kwestiach mogłabym się zgodzić z autorem, równie wielu jego pomysłów nie akceptuję, ale na pewno lektura „Wskrzesiny” rodzi chęć do takiej dyskusji. I do myślenia. Niczego nie zamyka, a wszystko otwiera.

 

***

Artur Boratczuk, „Wskrzesina”, wyd. JanKa, Pruszków 2020, 290 s.

Na razie w naszej bibliotece jej nie ma, ale na pewno będzie. Kupić można u wydawcy.