Nie od „Matni”

Akcja powieści toczy się we wsi Toporzyce nad jeziorem Wiedźmie. Ani takiej wsi, ani jeziora nie ma, ale autor tak sytuuje to miejsce: „umieściłem je w okolicy istniejącego Cedyńskiego Parku Krajobrazowego mieszczącego się tuż przy granicy z Niemcami, mniej więcej na wysokości Gorzowa Wielkopolskiego”. Co prawda z Gorzowa do Cedyni jest ze sto kilometrów, do tego znacznie na północ, ale dla Przemysława Piotrowskiego z Zielonej Góry to żadna odległość. Przywołuje nasze miasto jeszcze parę razy jako położone w sąsiedztwie miejsca akcji, a nawet epilog przenosi do nas, co może być istotne dla przyszłości, ale o tym za chwilę.

*

Przez dobrą połowę książki miałam wrażenie, że to uwspółcześniony harlekin.

Zuza ma trzydzieści parę lat, wychowywała się w domu dziecka, nie ma więc rodziny, a tylko koleżankę z bidula. Parę razy dostała mocno od życia, a ostatnio najbardziej, bo partner ją porzucił, a zostawił z milionowym długiem i dwiema dziewczynkami, które właśnie rosną w brzuchu mamy. I wtedy stał się cud. Na Zuzę zwrócił uwagę przystojny i czuły Marek, który naprawdę w niej się zakochał, a nawet ucieszył się, że ma już zrobione dzieci. Ponieważ Zuza nie ma gdzie mieszkać, Marek proponuje, aby przeniosła się do niego na wieś. Piękny dom nad brzegiem jeziora będzie teraz miejscem spokojnego, szczęśliwego życia Zuzy, Marka oraz Mai i Zoi, które niebawem się urodzą.

Tylko dlaczego ta książka o szczęściu ma tytuł „Matnia”? Moim zdaniem za szybko, bo tytułem, autor ujawnił zwodniczość tego szczęścia.

*

Marek pracuje gdzieś daleko w Niemczech, zostawia Zuzę samą w domu oddalonym od wsi, w lesie, późną jesienią, gdy na dworze zimno i mroczno. Każdy by zwariował. Do tego Zuzanna nie może nawiązać kontaktu z innymi mieszkańcami wsi. Wyraźnie jej nie akceptują, a Marek także ją uprzedza, aby nie szukała tam przyjaciół. Narasta atmosfera osamotnienia, rodzą się demony.

Przemysław Piotrowski, ceniony autor powieści kryminalnych, tu chciał zbudować psychologiczny portret bohaterki. Poszedł tak daleko, że wprowadził narrację z jej punktu widzenia. Zapewnia, że bardzo się starał pokazać kobiecy świat, że konsultował swoje spojrzenie z prawdziwymi kobietami, ale moim zdaniem trochę przedobrzył. Zuzanna tak bardzo chce wierzyć, że spotkało ją prawdziwe szczęście, że lekceważy niepokojące sygnały. Staje się dziecinnie naiwna. Na szczęście ma przyjaciółkę Agatę, która rozsądniej patrzy na zdarzenia i wymyśla podstępny sposób poznania prawdy.  Bo tak naprawdę na Zuzę czyha zło. Bardzo poważne zło. Właśnie matnia.

*

Nie będę ujawniać, na czym polega to zło, ale muszę uspokoić czytelników (raczej czytelniczki, bo przede wszystkim kobiety sięgają po takie książki), że awantura skończyła się dobrze.

A to jeszcze nie wszystko. Swoją dzielnością Zuza zdobyła sobie takie uznanie społeczne, że prezydent Gorzowa (tak, tak!) przyznał jej mieszkanie w naszym mieście i dlatego epilog powieści rozgrywa się w gorzowskim parku. Mało tego. Zuzę odnajduje komisarz Julia Zawadzka, główna – obok jej partnera Igora Brudnego – bohaterka kryminalnej serii powieści Przemysława Piotrowskiego, co sugeruje, że to nie koniec historii Zuzy i jej dziewczynek. Może autor zamierza porzucić swoją Zieloną Górę, w której ostatnio walczyli Brudny i Zawadzka, na rzecz Gorzowa? Ale jeśli nowa opowieść będzie tak wiarygodna, jak ta, że prezydent Gorzowa daje mieszkania samotnym matkom, to nie rokuję aprobaty dla niej.

*

Krótko mówiąc eksperyment, aby powieść kryminalną bardziej nasycić harlekinem i psychologią wyszedł Piotrowskiemu średnio. Że totumfacko zahaczył o Gorzów, także możemy mu darować. Najważniejsze – radzę – aby następne jego książki były bliższe perypetiom sprawdzonych detektywów, bez penetrowania ścieżek pobocznych.

Mimo wszystkich przedstawionych powyżej zastrzeżeń, muszę przyznać, że „Matnię” się czyta. Przemysław Piotrowski po prostu dobrze pisze. Tyle że znajomości z jego książkami nie zaczynajcie od „Matni”.

 

***

Przemysław Piotrowski, „Matnia”, wyd. Czarna Owca”, Warszawa 2021, 400 s.