Jedna scena

Zuzanna Arczyńska mieszka w Sulęcinie. Zapewne chodzi na spacery poza miasto, na tereny zarośnięte przez nawłoć, popularnie zwaną mimozą. Długie, żółte wiechcie mimozy pięknie falują na wietrze. Właśnie w takim idyllicznym krajobrazie autorka schowała dwa trupy, które rozpoczynają akcję jej książki „Mimozowe pole”. Obok Sulęcina znajduje się Wędrzyn z wielkim poligonem i z obecnymi na nim dawniej żołnierzami radzieckimi, a teraz amerykańskimi. Nikt dotąd nie wprowadził tych powiązań do powieści. Zuzanna Arczyńska jest pierwsza i uważam, że to znakomity pomysł. Tyle że związki pokazała powierzchownie, a w połowie książki kazała polskiej policji przekazać dwa trupy z mimozowego pola pod jurysdykcję wojskową i nie wiemy, kto, kogo i dlaczego zabił.

*

Bo naprawdę autorkę wcale nie interesuje wątek kryminalny. „Mimozowe pole” jest jej piątą książką, a cztery wcześniejsze opowiadały o różnych problemach społecznych. Do ostatniej wprowadziła nawet kilka wątków kryminalnych, ale bardziej niż szukanie sprawców interesują ją społeczne przyczyny konfliktów. A wskazuje ich kilka: pedofilia, korupcja, niesnaski rodzinne, alkoholizm, dewocja religijna, pijaństwo i jeszcze parę innych. Chyba nie muszę uzasadniać, że jak się potrąca tyle strun, to zawsze bez należytego pogłębienia. Tu nawet bez rozwiązania wątków.

*

Głównymi bohaterami „Mimozowego pola” są dwaj policjanci i ich kobiety: komendant powiatowy policji w Sulęcinie Cezary Zegar i jego żona Elżbieta oraz Marek Piątek, policjant z Gorzowa przesłany do Sulęcina, by wykryć matactwa komendanta, którego partnerką jest mądra i sympatyczna Roksana. Plany się komplikują, bo Marek z powodu zbrodni jest przeniesiony do wydziału śledczego, a Roksana ma pewną skazę o charakterze psychicznym. Czy prawdziwą, raczej wątpię. Mnie autorka nie przekonała. W ogóle relacje między Markiem a Roksaną należą do wielce oryginalnych, co autorce nie przeszkadza znakomicie opisać ich akt miłosny. Trudno o coś nowego w tej kwestii, ale Zuzanna Arczyńska znalazła wolne pole i znakomicie je wykorzystała. Szkoda, że to tylko jedna scena w książce.

*
Bardzo dużo się w powieści dzieje. Akcja dawno porzuciła mimozowe pole, rozlała się po wątkach pobocznych, w tym wielu rozpoczętych, a niezakończonych. W dobrych kryminałach zakończenie zawsze jest zaskakujące. Tu także, nawet ogromnie. Tyle że w dobrych kryminałach czytelnik jest przez autora uprzedzany, a od stopnia tego, czy się zorientuje czy nie, zależy atrakcyjność fabuły. Tu zakończenie wyskoczyło ni z gruszki, ni z pietruszki, przekreślając starannie budowaną sympatię dla bohaterów.

*

Określenie, że książka jest napisana prostym językiem byłoby pochwałą, ale „Mimozowe pole” napisane jest językiem prostackim. Dużo tu wulgaryzmów, jako że podobno policja tak mówi, ale także dużo niejasności. Proszę o pomoc w zrozumieniu zdania: „Bo widzisz… tkanki wpierdzieliły robaki”. Tkanki w… robaki, czy robali w… tkanki? Kto kogo? Albo: „Zwykle jedli tam, by nie być przy tym sfotografowanymi komórkami”. By nie być komórkami? Zdanie nabiera sensu dopiero w formie: „By nie być sfotografowani komórkami”, choć także do zgrabnych nie należy. Tego rodzaju błędy obciążają w równym stopniu autora i redaktora. Tu dobrej redakcji także zabrakło.

*

Zuzanna Arczyńska już zaprasza do kontynuacji „Mimozowego pola” w następnej powieści pt. „Wroni szept”, której okładkę widzimy na skrzydełku tej. Zapowiada, że tam przedstawi wszystkie zakończenia wątków, które tu urwała. Nie zachęca mnie tą obietnicą. Mnożenie tomów wcale nie polega na wadliwej konstrukcji poszczególnych. Nawet każdy odcinek musi mieć precyzyjną budowę, a dobrze powiązane wielu w całość stają się sztuką. Patrz: Sienkiewicz, Prus i inni.

***

Zuzanna Arczyńska „Mimozowe pole”, Wydawnictwo Dlaczemu, Warszawa 2021, 272 s.