Biblioteka promuje wędkarza

Roman Habdas, „Zgajoki i inne opowiadania”, zdjęcia Adam Habdas i Roman Habdas, wyd. Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta, Gorzów Wlkp. 2019, 176 s.

Słów „żgajok” albo „żgajoki” nie ma w Wikipedii, a mimo to Roman Habdas swojej książce nadał tytuł „Żgajoki i inne opowiadania”. Słownik gwary poznańskiej odnotowuje słowo „żgajek”, co oznacza „chłopak, wyrostek”. Habdas zapisuje nieco inną jego wymowę oraz wprowadza nowe znaczenie. Dla niego żgajoki to cierniki, małe słodkowodne rybki z kolcami przy płetwach. Określenie to pochodzi z żargonu wędkarskiego. Dla użytkownika zwykłego, codziennego języka jest to termin nieznany, a tym samym zaskakujący. Czy przyciąga uwagę?
Do przeczytania tej książki zachęciło mnie utrzymane w nostalgicznym tonie zdjęcie wędkarza na łodzi z odbiciem jego sylwetki w spokojnej toni jeziora. Autorami wszystkich wędkarskich zdjęć są panowie Adam Habdas i Roman Habdas (ojciec i syn?).
*
Roman Habdas zapisał się w gorzowskiej literaturze jako autor czterech tomów wierszy: „W ramionach Drawy” (1995), „Żucie szczawiu” (2007), „Z gliny ulepieni” (2009 i „Ludzie i rzeki, rzeki i ludzie” (2017). Jest także autorem powieści „Mały Paryż” opartej o wspomnienia z dzieciństwa, które spędził w Mosinie koło Poznania.
Amatorsko zajmował się kręceniem filmów i robieniem zdjęć, ale podstawową jego pasją jest wędkarstwo. W 1991 r. został mistrzem Polski w wędkarstwie spinningowym oraz drużynowym brązowym medalistą w tej dziedzinie, był członkiem kadry narodowej, jest jednym z czołowych wędkarzy okręgu gorzowskiego.
*
Na najnowszy tom opowiadań składa się 12 historii osobiście przez autora przeżytych od czasów dzieciństwa aż do 2018 roku. Wszystkie wiążą się z wędkowaniem. Jest więc najpierw odkrywanie przez nastolatka nowego świata wody i ryb, potem doskonalenie się w metodach ich chwytania, smak mistrzostwa, wreszcie spokojna codzienność wieku dojrzałego, oczywiście z rybami. Obserwujemy zmieniające się obyczaje w wędkarskim świecie, coraz lepszy sprzęt, nowe metody w pozyskiwaniu ryb itd. Są męskie przyjaźnie, te od wspólnych wypraw, ale także od wspólnej pracy, jak z Jerzym Gąsiorkiem. Jest zachwyt dla przyrody o każdej porze dnia, miesiąca i roku. Nawet zadowolenie z przemoknięcia na deszczu lub przeżycia ostrej burzy.
*
Cóż tu ukrywać: wędkarstwo jest mi dalekie, nie rozumiem, jak można w zimnie kilka godzin siedzieć na wodzie, aby złowić parę drobiazgów i wrzucić je z powrotem do wody. Nie zachwycają mnie przemiany techniczne, nie pojmuję co na co trzeba włożyć, aby oszukać rybę. To nie jest świat, w którym dobrze się czuję.
A przecież czytałam opowiadania Romana Habdasa z pełnym uznaniem dla jego barwnego języka, dla zaskakujących skojarzeń. Roman jest przede wszystkim poetą, umie wnikliwie nazwać otaczający go świat i znaleźć skrót tak celny, jak bywają metafory w wierszach. Jednak komplement o żonie: „Jola ciągle zachowuje gibkość i spryt głowacicy” jest dla mnie zbyt… zaskakujący.
*
Choć przez całe życie mieszkał w miastach, wędkarska pasja dała Romanowi Habdasowi umiejętność patrzenia na przyrodę, wrażliwość na jej przemiany, współodczuwanie i świadomość jej znaczenia dla przyszłych pokoleń. Tymczasem w znanej sobie enklawie obok Mosiny, ale także w tysiącach innych miejsc w Polsce, widzi przemiany, które budzą jego prawdziwy gniew. Muszę tu przytoczyć dłuższy fragment, by pokazać nie tylko bunt autora, ale także jego dalekowzroczność:
„Mosińska osobliwość na granicy Wielkopolskiego Parku Narodowego została oskalpowana jednym urzędowym podpisem. Tym samym podpisem odebrano moim i Waszym wnukom, prawnukom i wszystkim jeszcze nienarodzonym prawo do sycenia się kameralnymi meandrami, odkrywania rzecznych podmyć i rynien, obserwowania zza gęstych iw tarła kleni, spod nawisów kruszyny żerowania boleni. Zdławiono jedyną w najbliższej okolicy taką rzeczkę, przeryto i wyprostowano jej brzegi. (…) Z nurtu przy wysokim miniklifie, takim urwistym brzegu na granicy iglastego lasu, w którym gniazdowały jaskółki brzegówki, powyciągano zwalone sosny. Tylko czekać, jak zrobią przez oczyszczony z drzew cypel przekop, odetną urocze zakole, poprawią dzieło Pana Boga… W okolicy, w której mieszkacie, pewnie też znajdziecie podobną rzeczką zniszczoną umysłami i rękami meliorantów. Sponiewieraną, ujarzmioną, opalikowaną… Wiatr nad nimi nieprzyjazny, a ptaki tylko przelotem…”.
*
Choć nie rozumiem wędkarzy, choć nie lubię siedzieć w łódce na wodzie przy ośmiu stopniach ciepła i podczas deszczu, choć nie odróżniam technik zwabiania ryb, jednak lektura opowiadań Romana Habdasa pokazała mi, że to ja nie zauważam uroków świata, które widzą wędkarze, że nie mam wrażliwości, jaką zdobywa się w bliskim kontakcie z dziką przyrodą, że nie obejmuję konsekwencji naszej cywilizacji, która niesie zniszczenia. Choćby tylko dla zdobycia takiej świadomości trzeba przeczytać ,,Żgajoki”, nawet jeśli – moim i Waszym zdaniem – za dużo tam opisów kolejnych brań.
Dobrze, że Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta, czyli wydawca tej książki miała odwagę ją od autora wyciągnąć, a następnie wydać. Nawet jeśli nie-wędkarzy wśród jej czytelników jest – jak myślę – więcej niż wędkarzy.
***
Roman Habdas, „Zgajoki i inne opowiadania”, zdjęcia Adam Habdas i Roman Habdas, wyd. Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta, Gorzów Wlkp. 2019, 176 s.

Książka dostępna we wszystkich bibliotekach w Gorzowie i w okolicy.