Archiwum Zdzisława Morawskiego

Bibliotekarz gorzowski

Zdzisław Morawski, poeta, autorytet społeczny, człowiek ważny dla Gorzowa Wielkopolskiego, żył w latach 1926-1992. Pismem z 26 maja 2018 r. żona pisarza, Maria Morawska, przekazała Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim archiwum męża. 21 czerwca tego r. Maria Morawska zmarła. Archiwum Zdzisława Morawskiego Biblioteka przejęła w dwóch partiach: 20 czerwca w imieniu Marii Morawskiej pierwszą część archiwum przekazali jej krewni – Jolanta i Robert Czeszejko-Sochaccy, a drugą 29 października jego wnuk – Maciej Morawski.

Co zawiera archiwum Zdzisława Morawskiego?
Rozmowa z Krystyną Kamińską

 

– Miałaś możliwość zapoznania się z tym archiwum. Co się nań składa?

– Bardzo dużo teczek, w których są głównie maszynopisy prozatorskich utworów literackich: powieści, utworów dramatycznych, słuchowisk, opowiadań, felietonów oraz konspekty, np. scenariuszy filmów. Stosunkowo skromna jest teka dotycząca wydawnictw i innych kwestii osobistych. Oddzielny zestaw stanowią wiersze, część ułożona w wydane tomiki, inne pochodzące z różnych etapów pracy nad nimi. Zdecydowana większość wierszy już jest opublikowana. Za życia poety ukazało się 10 tomów wierszy, po śmierci wydano jeszcze siedem, w tym wiersze zebrane. Ponad 300 wierszy drukowanych było na łamach czasopism literackich i w antologiach. Sądzę, że po przebadaniu można będzie ustalić różne wersje, a nawet odkryć nieznane dotąd wiersze poety.

– Czy są także rękopisy?

– Zachowały się bruliony w formacie A4. To „Zapiski codzienne”, czyli 31 tomów, w których autor notował zdarzenia i refleksje przez 14 i pół roku: od 31 grudnia 1971 do 30 czerwca 1985 r. Zaledwie kilka wybranych fragmentów dotąd ukazało się drukiem. Spadkobiercy zdecydowali, że „Zapiski” jeszcze nie są przeznaczone do upublicznienia.

– Ile utworów przeczytałaś?

– Trudno na to pytanie odpowiedzieć jedną liczbą, bo Zdzisław Morawski był bardzo pracowitym człowiekiem. W archiwum znajduje się 12 powieści, z tym że niektóre są wersjami wcześniejszych, a więc jak liczyć? Przeczytałam 83 opowiadania, 20 sztuk teatralnych, 10 słuchowisk, także szkice fabuły filmów, zanotowane luźne pomysły itp. Jeśli przyjąć, że powieść liczy przeciętnie 160 stron, sztuka teatralna 80, słuchowisko 25, a opowiadanie 10, to przeczytałam łącznie ponad 4500 stron maszynopisów.
Za życia autora ukazały się tylko dwie i pół powieści (druk jednej na łamach „Ziemi Gorzowskiej” został przerwany), opublikowano 20 opowiadań wyłącznie na łamach prasy, wystawiono sześć jego sztuk z trudną do ustalenia ilością prezentacji, pięć słuchowisk emitowało Radio Zielona Góra. Do powieści można dotrzeć najłatwiej, ale dużo trudu wymaga odszukanie opowiadań, a prezentacje teatralne lub radiowe są nie do odtworzenia. Można więc uznać, że dorobek prozatorski pisarza jest nieznany.

– Jakie tematy zajmowały Zdzisława Morawskiego?

– Na początku był to problem wrastania w nową polską rzeczywistość po 1945 r., a podejmował go w kilku wersjach. Jak się wydaje, jako pierwsza powstała powieść „Dzień zaczyna się rano”, której bohaterem jest młody funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, ale w maszynopisie znajduje się bardzo dużo poprawek, część napisana jest ręcznie, wyraźny brak zakończenia, co świadczy, że autor pomysł porzucił. Powieść pod tytułem „Bezimienni” planowana była jako początek cyklu powieściowego „Oni wracają”, ale następnych części nie ma. Jednak ci sami bohaterowie i podobne wątki weszły do nowej wersji powieści, której autor nie dał tytułu, a zachowały się strony od 34 do 144. Pomysł z powieści przeniósł do form dramaturgicznych. Powstały sztuki: „Dom wśród sadów” (trzy akty), „Mariaż” (poetycka komedia w czterech aktach) i „Sezam” (utwór sceniczny w jednym akcie), wszystkie z podobnymi bohaterami i problemami. Punktem wyjścia we wszystkich wymienionych formach jest swobodne łazikowanie po świecie tuż po zakończeniu wojny przez bohaterów na początku nazywanych pseudonimami: Gwizdacz, Spryciarz, Filozof oraz Trzeci lub Mały, którzy w miarę stabilizacji otrzymują imiona własne. Każdy inaczej dorasta do swojego miejsca, ale ostateczny wniosek jest jeden: w czasie pokoju nie ma miejsca na szwendanie się po świecie, a trzeba pracować.

– Czy praca była więc dla autora ważna jako temat literacki?

– Choć jest obecna w wielu utworach, to jednak pracy Morawski nigdzie nie uczynił tematem zasadniczym. Z dużym zdziwieniem czytałam opisy pracy na roli, choć w gorzowskich latach Zdzisław Morawski nic wspólnego ze wsią nie miał. Pewnie wiedzę na ten temat wyniósł z domu rodzinnego. Wiele opowiadań związanych jest z pracą w dużym zakładzie przemysłowym, można domniemywać, że w „Stilonie”, ale bardziej niż trud pracy interesują autora problemy moralne i postawy ludzi.

– Czy zajmował się Gorzowem?

– Tak, bardzo dużo utworów wyrasta z gorzowskiej rzeczywistości, choć autor nieczęsto nazywa miasto, w którym dzieje się akcja powieści lub opowiadań. W felietonie pt. „Dlaczego w Gorzowie?” („Nadodrze” 1966, nr 6, s. 7) wyznał: „Osobiście czuję się pisarzem powiatowym, albowiem jestem w stanie ciągłego poszukiwania powiatowości. Fascynuje mnie ten sposób myślenia, intryguje mechanizm działania małych zbiorowości. Każdego dnia kolekcjonuję fakty, zestawiam je z sobą, by może po latach wyprowadzić jakąś wypadkową sił małego społeczeństwa. I wydaje mi się, że Gorzów jest niezwykle ciekawym obiektem tych obserwacji”. Dla Morawskiego więc Gorzów był swoistym laboratorium problemów społecznych istotnych w jego czasach. Dwa okresy z życia miasta interesowały go szczególnie.

– Pierwszy to…

– Przełom lat 60. i 70. i życie inteligencji w mieście średniej wielkości. Rozpoczął od sztuki „Maria Preta”, wystawionej w 1971 r. w Teatrze „Wybrzeże” w Sopocie. Maria jest wybitną aktorką, która zdobyła sławę, ale właśnie postanowiła wrócić do swojego miasta i rodziny, bo jest chora i sądzi, że uzdrowi ją atmosfera zwykłego życia, towarzystwo ludzi, którym ufała w okresie wojny. Tymczasem zwykłe życie jest pełne konfliktów, o postawach z lat walki już zapomniano, teraz ważniejsza jest hierarchia towarzyska i oddziaływanie polityczne. Ten pomysł Zdzisław Morawski rozwijał w kilku powieściach, rozszerzając lub eliminując pewne wątki, zmieniając funkcję postaci, a nawet pozycję narratora. Jako pierwszą – moim zdaniem – napisał powieść pod tytułem „Miłość usunie tę żałobę” z szeroko rozwiniętym tematem Klubu Teatralnego. W archiwum znajdują się jeszcze cztery wersje tej powieści, najczęściej bez dat ukończenia. „Kąpiel” wpłynęła do wydawnictwa w 1976 r., ale w maszynopisie jest dużo późniejszych zmian, więc na pewno autor potem nad nim pracował. „Błąd wielkiej miłości” to kolejna wersja tego samego pomysłu z datą 1977 r., także dużo poprawek. Następna, „Spowiedź komedianta” z datą na końcu: Gorzów 1978, bliska jest „Kąpieli”, uwzględniono w niej poprawki tam zaznaczone, ale są także inne zmiany. Wydaje się, że autor sam przepisywał całość, w sposób naturalny wprowadzając zmiany nie tylko w budowie zdania, ale nawet wprowadzając całe akapity. Sądzę, że ostatnia wersja nosi tytuł „Garga. Rękopis zmarłego pisarza”, gdzie narrator staje się postacią podmiotową, szeroko prowadzi swoje rozważania, akcję powieści odsuwając na dalszy plan. Analiza kolejności tych pięciu maszynopisów, prześledzenie wprowadzanych przez autora zmian, wymaga dużego nakładu pracy.

– A drugi okres?

– To czas przemian po 1980 r. Opisał je Morawski w powieści „Pałac ślubów”, w sztuce „Odwiedziny we Fryburgu” i w kilku opowiadaniach. Akcja „Pałacu ślubów” dzieje się od ok. 1968 do 1982 r., ale głównie w latach 1980, 1981, 1982, a więc ważnych nie tylko dla historii Gorzowa, lecz całej Polski. Głównym bohaterem i narratorem jest urzędnik z Urzędu Miasta, w latach 80. pierwszy sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej. Temat główny to relacje między miejską władzą a rodzącą się „Solidarnością”, miesiące karnawału z nią, potem wprowadzenie stanu wojennego, restrykcje w stosunku do oponentów, które wymierzać musi główny bohater. A wszystko opowiedziane z perspektywy sprawujących władzę, tyle że coraz słabszych, coraz bardziej przekonujących się do idei „Solidarności”. Na początku świetnie przedstawiona jest rzeczywistość urzędnicza, a przede wszystkim reakcja miejskich urzędników na tworzące się województwo, awanse ludzi z terenu i degradacja tych z miasta. Są w tej powieści świetne epizody, np. z nerwem opisany zjazd wyborczy miejskiej „Solidarności” albo pierwszy wyjazd głównego bohatera do Niemiec zachodnich, a także kapitalnie przedstawione świniobicie w dniu 12 grudnia 1981 r. i powrót bohaterów tuż po wprowadzeniu stanu wojennego. Prawdziwe dylematy moralne przeżywa nasz bohater w zderzeniu z hasłami „Solidarności”. Po prostu buntuje się, gdy musi wymierzać kary za opór przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Wprawdzie w powieści nie pada nazwa Gorzowa jako miasta, ale cała akcja zbudowana jest z realiów, jakie tu miały miejsce. Dużo postaci było na pewno inspirowanych autentycznymi ludźmi ówczesnej władzy. Warto przymierzyć historię do literackiego obrazu z tej powieści.
„Odwiedziny we Fryburgu” to utwór dramatyczny w dwóch aktach, ale temat bardziej by się nadawał na powieść. Akcja dzieje się wśród polskich emigrantów w RFN. Jedni osiedli tam wcześniej, inni chcą zrobić to teraz, czyli w latach 80., gdy jeszcze nie obowiązywały współczesne przepisy co do przemieszczania się ludzi, gdy trzeba było decydować: mieszkam w Polsce, czy w Niemczech bez prawa do powrotu. W zasadzie w utworze widzimy przegląd postaw i analizę różnych sposobów szukania dla siebie tego najlepszego miejsca. Dużo o smutnej konieczności poniżenia siebie dla przyszłego dobrobytu. Teraz to już temat historyczny, epizod z polskich dziejów współczesnych, ale w latach 80. tymi problemami żyli niemal wszyscy.
Opowiadanie pt. „Partia z panem Genschke” na pewno zrodziło się z autentycznych kontaktów autora z przedstawicielem landsberczyków, Hansem Beske, jako że na przełomie lat 80. i 90 zaczęto nawiązywać współpracę między dawnymi i obecnymi mieszkańcami Gorzowa. Akceptować Niemców, którzy przecież odpowiedzialni są za wojnę, czy nie? To był wówczas żywy temat społeczny.

– Czy inne opowiadania dotyczą także podobnych spraw?

– Opowiadania pochodzą przede wszystkim z lat 70. i można je podzielić na dwie części: serio i satyryczne. Jednak niezależnie od przyjętego tonu, interesowały Morawskiego przede wszystkim problemy moralne: ta wąska różnica, w której normy prawne dopuszczają jakiś czyn, a normy moralne nie. Albo ocena postawy bohatera dla jednych do zaakceptowania, a dla innych naganna. Albo konieczność wymierzenia kary za czyn, który w zasadzie powinien być godzien pochwały. Duże wątpliwości autora wynikały z tzw. moralności socjalistycznej. Zdzisław Morawski bardzo lubił swego rodzaju przewrotność, niejednoznaczność, nawet szyderczy uśmiech. Taka postawa często wyziera z jego opowiadań. Choć wyrastają one z tamtych realiów, wiele podejmuje problemy uniwersalne, ważne także dla nas w całkiem przecież innej rzeczywistości gospodarczej i politycznej.

– A więc uważasz, że warte są opublikowania?

– Dotykasz istotnego problemu: co dalej z archiwum Zdzisława Morawskiego.
Moim zdaniem jest ono okazją do przybliżenia współczesnym mieszkańcom Gorzowa postaci ważnej nie tylko dla lokalnej literatury. Już ukazała się pierwsza powieść z tego archiwum pt. „Każdy miał wakacje”, wydana dzięki finansowemu wsparciu Urzędu Miasta i Gminy w Strzelcach Krajeńskich, a to dlatego, że jej akcja dzieje się na Długim w latach 60., czyli na początku istnienia tego ośrodka wypoczynkowego.
Na pewno trzeba wydać „Pałac ślubów”, bo to ważna powieść dla historii Gorzowa. Spośród blisko 100 opowiadań bez trudu można wybrać te, które ciągle są interesujące i mają wartość literacką. O ile w Strzelcach szybko znaleziono pieniądze na druk, o tyle w Gorzowie, niestety, nie widzę zainteresowanych publikacją książek Zdzisława Morawskiego.

– Co jeszcze – twoim zdaniem – należy zrobić?

– Całe archiwum Zdzisława Morawskiego to kapitalne źródło wiedzy o Gorzowie z lat minionych i w ogóle o pomijanych dziś wstydliwie latach PRL-u. Nie wiem, czy „Zapiski codzienne” w całości są godne druku, ale na pewno mogą stanowić znakomite źródło wiedzy o naszej przeszłości. Na ich podstawie będzie można zbadać relacje między tekstami literackimi a dziennikiem. Większość maszynopisów nie jest datowana, więc dość trudno ustalić, kiedy autor pracował nad danym utworem. Jestem przekonana, że w „Zapiskach” można znaleźć informacje na ten temat lub wskazać związki między obserwacjami lub przemyśleniami autora a utworem. Trzeba je jednak wcześniej naukowo opracować, co jest zadaniem trudnym, bo wymaga szerokiej wiedzy o życiu miasta i świata. I jest to robota na parę lat. Ale jestem głęboko przekonana, że Miasto – w ramach np. stypendium – powinno o to zadbać.
Wyobrażam sobie także łatwiejsze formy upowszechniania tych tekstów przez np. wieczory głośnego czytania sztuk albo opowiadań podczas cyklu literackich spotkań w Bibliotece. Można jeszcze…
Nie mogę w tym względzie nakładać obowiązków na odpowiedzialnych za gorzowską kulturę i za kultywowanie wiedzy o przeszłości. Najgorzej by się stało, gdyby archiwum Zdzisława Morawskiego zostało zamknięte na następne lata, a jego dorobek literacki zapomniany.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozm. Grażyna Kostkiewicz-Górska